Docieram do szkoły spóźniona, więc
postanawiam nie iść na pierwszą lekcję, która niedługo się kończy. Siadam na
dużym parapecie pod klasą od biologii i wpatruję się w przejeżdżające drogą
samochody. Słyszę kroki na korytarzu. Pewnie ktoś spóźnił się, tak samo jak ja.
Nie ma to jak wpadka pierwszego dnia szkoły. Dźwięk butów odbijających się od
płytek, którymi wyłożona jest podłoga, urywa się niedaleko mnie, więc odwracam
głowę w celu sprawdzenia kto to. Ethan opiera się o ścianę na przeciwko mnie,
wpatrzony w obraz za oknem.
- Cześć - mówi wolno i ponuro. Mam
wrażenie, że najchętniej zignorowałby mnie.
- Hej - odpowiadam i spuszczam wzrok na
podłogę, gdy jego czarne oczy spoczywają na mojej osobie.
- Wagary pierwszego dnia szkoły. W
dodatku nowej szkoły. Brawo Tarver - mówi z ironicznym uśmiechem, co przypomina
mi zachowanie Matta. Serio? Muszę spotykać samych dupków?
- Jak widać, nie ja jedna nie poszłam na
pierwszą lekcje - warczę z zaciśniętą miną.
- Ostra. Lubie takie - mówi, oblizując
dolną wargę, a ja czuje gorąco na moich policzkach. Świetnie.
- Kretyn - prycham i zeskakuję z
parapetu z zamiarem udania się do łazienki. Jak najdalej od niego.
- Też cię lubię, słońce! - krzyczy za
mną. Nie odwracając się wyciągam do niego rękę, pokazując środkowy palec. Szkoda,
że nie umiem bronić się tak przed blondynem, który robi ze mną co chce.
Ku mojej uldze toaleta jest pusta. Staję
przed lustrem i myję ręce, gdy czuję wibracje w kieszeni moich spodni. Wyjmuję
telefon i przeklinam, gdy prawie wyślizguje się z moich mokrych rąk. Mama
pisze, że przyjedzie po mnie po lekcjach i żebym czekała na parkingu.
Lekcje mijają mi zadziwiająco szybko.
Coraz lepiej dogaduję się z Emily i jedyne co mnie niepokoi, to zachowanie jej
brata, który przez cały dzień rzucał mi dziwne spojrzenia. Mama tak jak
obiecała czeka pod szkoła, gdy z niej wychodzę. Żegnam się z rudowłosą i
zmierzam w jej kierunku.
- Hej, jak tam? - pyta, gdy wsiadam do
auta.
- Spoko, Emily, dziewczyna, z którą
wyszłam ze szkoły jest naprawdę fajna. A jak w pracy?
- Jak zwykle niezadowoleni klienci -
wzdycha, przekręcając kluczyki w stacyjce.
Reszta drogi do domu mija nam na
rozmowie o wszystkim i o niczym. W domu czeka już Josh z Daisy, co wydaje się
podejrzane, ponieważ Josh zazwyczaj wraca wieczorem.
- Dobra, to teraz, dlaczego jesteście
tak wcześnie w domu? - pytam, gdy jesteśmy wszyscy w kuchni.
- Dziadkowie przyjeżdżają - wykrzykuje
czterolatka, podskakując na krześle. Widać, że bardzo się cieszy, czego nie
można powiedzieć o dorosłych. Unoszę brew, rzucając mamie pytające spojrzenie.
- Matt, będzie na tej kolacji - tłumaczy
Josh - To nie może skończyć się dobrze. Ostatnio widzieli się... dwa lata temu?
Nie skończyło się to tak, jak wymarzyli sobie rodzice.
- A on... wie? - pytam niepewnie. Moja
mama kiwa przecząco głową i spogląda na swojego narzeczonego, a później wraca
spojrzeniem do mnie.
- Pomyśleliśmy, że może ty mogłabyś mu
to przekazać - słyszę i otwieram usta, żeby zaprzeczyć - Proszę, kochanie!
- To chyba nie jest najlepszy pomysł...
bo my się trochę posprzeczaliśmy - próbuję się wykręcić.
- Dobra, idę do niego - odpuszcza Josh i
wychodzi z pomieszczenia,
- Pomóc ci w czymś? - pytam mamę - W
ogóle, to o której mają przyjechać?
- O osiemnastej. Jedzenie zamówiliśmy w
restauracji, więc możesz iść się przygotować.
Robię to co sugeruje i gdy jestem u
szczytu schodów, słyszę krzyk z pokoju Matta. Zamykam się w swoim pokoju, ale
wszystko tu słychać.
- Matt, ogarnij się, to twoi rodzice!
Chyba potrafisz wytrzymać dwie godziny w ich towarzystwie, bez żadnej awantury!
- pierwszy raz słyszę, jak Josh krzyczy.
- Pierdol się! Nie będę udawał ich
idealnego synka, bo to ty nim przecież jesteś, a ja tylko pieprzonym artystą,
który niczego w życiu nie osiągnie! - krzyczy chłopak, a później słychać huk
rozbijanego szkła. Wzdrygam się i siadam powoli na łóżku.
- Uspokój się! Nie musisz słuchać tego,
co o tobie gadają! Zjesz kolacje, a później będziesz miał od nich spokój! -
tłumaczy starszy z braci. Matt, chyba się w końcu odpuszcza, ponieważ już nic
nie słychać.
***
- Jak w przedszkolu Daisy? - zadaje
pytanie Edward, siwy mężczyzna ubrany w elegancki garnitur.
- Super! Mam pełno przyjaciół i ciągle
się bawimy, a nasza pani jest najlepsza! - ekscytuje się blondynka, a jej
dziadkowie uśmiechają się miło. Nie wyglądają na takich, jak opisał ich Josh i
szczerze, to nie wyobrażam sobie jak mogą krytykować młodszego syna. Ten za to
nie odzywa się od początku kolacji. Siedzimy obok siebie, po mojej drugiej
stronie znajduje się czterolatka. Na przeciwko siebie mam mamę i panią Wood, a
na szczytach siedzi Edward i Josh.
- A co u ciebie Matthew? - pyta jego
mama i to jest pierwszy raz, gdy ktoś używa jego pełnego imienia. Chłopak
zaciska rękę na siedzeniu krzesła, co widzę tylko ja, ponieważ innym zasłania
to stół. Jej ton jest wyniosły, gdy dodaje - Kiedy wracasz na te swoje studia?
- Za miesiąc - odpowiada spokojnie, ale
wiem, że powstrzymuje się od wybuchu. Nie dziwię się mu, ponieważ ton w jakim
zwraca się Barbara jest szyderczy, a wszystko to dopełnia krzywy uśmiech jaki
mu posyła.
- Nie wiem co ty widzisz w tym
malarstwie, chłopcze. Poszedłbyś na normalne studia jak twój brat, ale nie, ty
się musisz bawić w malarza.
- Tato - próbuje, go powstrzymać Josh.
- Taka prawda synu - mówi Edward,
popijając wino z kieliszka, jakby nie obrażał właśnie własnego syna.
Niespodziewanie czuję na swojej dłoni drugą dłoń. Matt splata nasze palce i
zaciska niemal boleśnie. Serce bije mi zdecydowanie szybciej, a ja próbuję się
pozbyć tej niechcianej reakcji - Gdyby, tylko chciał, to mogę mu załatwić miejsce
na innym kierunku. Matthew pomyśl o tym, bo jestem pewny, że twoja praca, nie
zapewni ci standardów do jakich jesteś przyzwyczajony. I nie myśl, że gdy
przybiegniesz do mnie po pieniądze, to je dostaniesz. Twój wybór. Więc? - pada
pytanie, a w pomieszczeniu zapada cisza, dopóki blondyn nie wybucha.
- Mam gdzieś wasze pierdolone pieniądze
i wolałby mieszkać pod mostem, niż o cokolwiek ciebie prosić. Nikt ci nie każe
się ze mną spotykać, więc miej sobie tego jednego idealnego synka, a mnie
zostaw w spokoju! Rozumiesz? Wszyscy się ode mnie odpieprzcie! - puszcza moją
dłoń i wstaje, przewracając krzesło. Wybiega z pokoju, a Daisy zaczyna płakać
na kolanach mojej mamy.
- Musieliście? - pyta Josh i zakrywa
twarz rękoma.
Notka od autorki:
No i mamy rodzinną kłótnie. Podoba mi się ten rozdział, więc liczę na komentarze... albo chociaż jeden? Uhh... tak w ogóle, to tydzień wolnego od szkoły! Kto się cieszy? Trochę za wcześnie, ale następny rozdział pojawi się już po, więc chciałbym złożyć wszystkim Wesołych świąt!
Do następnego :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz